Příspěvěk z Rakouska-Uherska (aktualizováno)
Naplánovaná akce je jasná záležitost, děj se co děj. Proto vyrazily v pátek 13.9.2013 dvě posádky směr Rakousko. Jedna posádka pracovně nazvaná vysokohorská posádka (VP) a jedna nízkohorská posádka (NP).
Složení NP – Rada (svědomitý mašinfíra, cyklista), Messner (lezecký tahoun, ornitolog, botanik a bůh ví co ještě) a Kanec (ten co se veze a nese batoh). Cílem NP byly nějaké vícedélky v podhůří těch velkých rakouských alp, případně zdolání vyššího kopce, dle momentální kondice.
První zastávkou byla skála Kampermauer. Kromě lehčí sobotní lezby o několika délkách se podařilo vylézt v neděli cestu Superdiagonale V+/VI-. První délku této cesty jsem s radostí natáhl, zbytek tahal Messner, na druhém štandu mi jaksi hopla dolů, spadla lezka. Taneční polobotka byla naštěstí připravena ji nahradit. Messner zvládl cestu excelentně, výlezový komín už byla jen třešnička na dortu jeho výkonu. Můj dort se skládal v těch nejtěžších úsecích z technického lezení (asi dva kratší 2-3 metrové úseky). Noční slanění vyšlo na jedničku. Lezku jsem našel ráno. Rada se mezitím toulal po kopcích na horském kole a později sledoval dvě bludičky ve skále.
Počasí se kazilo, tím pádem nastal den odpočinku. V infocentru jsme zjistili, že počasí nad střední Evropou bude stát za houby minimálně dalších pár dnů. Rozhodli jsme se popojet. Messner zapíchl prst do mapy, směr Slovinsko oblast Vipava. Podařilo se nám najít odjištěné i vícedélkové cesty na místním kopci (vylezl se Ciklamen 5b/b+, 95 metrů dlouhá cesta s třemi převísky a další lehčí cesty kolem 30 metrů dlouhé). Počasí přes den přálo, tak jsme potrápili těla. Lezením jsme ve Vipavě strávili dva dny. Rada se proháněl mezi vinicemi a místními vesnickými uličkami na kole.
Ve vzduchu, kromě prdů bylo cítit i něco jiného. Moře. Zhruba 40 km daleko. Takže jsme vyrazili na poslední zastávku. Zajeli jsme do Itošky. Stejně jako na předchozích místech nás čekalo daleko více než jsme čekali. Moře bylo dostatečné teplé. Přístup k moři slaněním a pak odjištěné cesty nahoru. A hlavně koupáníčko a večerní promenáda v Terstu.
A tak to celé bylo. Spalo se kde se dalo, na pastvinách, na vinicích, skvótovalo se i na půdě srubu. Detaily se dozvíte třeba v Buku. Na některé události je samozřejmě uvaleno informační embargo, např. co se komu v noci zdálo a podobně. Žeano Rado!
A jak se dařilo vysokohorské posádce jsme jen tipovali. Při koupačce v moři se nám ani nechtělo věřit že v rakouských alpách na vrcholcích hlásí -10 °C.
Ještě je potřeba smeknout před jízdními vlastnostmi Škody Octavie kombi 1.9 tdi a pánu v kokpitu.
..
..
(Jelikož posádka to byla mezinárodní, tak abychom tomu všeci rozuměli text je v globálním jazyce 🙂 a účastníci Žaba, Venca, Seba a Káťa )
Zafukana Austria
Piatek trzynastego.W dodatku wrzesień 2013 roku. Tuż po pracy i obowiązkach ruszamy początkowo z Javornika przez Żulovą i dalej w ciemną już noc na południe w kierunku obranym już wrzesniej. Do Alp Austryjackich. W Taury Wielkie, aby wejść na szczyty gór.
Za kółkiem samochodowym początkowo Venca, później Żaba. Jednak zmęczenie tygodniowe bieże górę i zatrzymujemu się w Kampermauer, aby z rana powspinać się i poczwiczyć komendy asekuacji w wspinaczce, łacząc 2 języki czeski i polski. Po całodniowym odpoczynku i wspinaczce dojeżdżamy brakujące 200 km tuż pod parking Grossvenegigera, gdzie w namiocie odpoczniemy do dnia następnego. Po drodze zaś w nocy zatrzymuje nas przed wjazdem do tunelu budka kasująca: 4 euro EXTRA fur tunnel, bitte“, cóż płacić trzeba, aby jechać dalej, EXTRA .
Dzień 15 września , niedziela. Po rannym śniadaniu opłacamy parking na tydzień w wysokości 10 euro ( 8 euro za 48h). Wyruszamy w kierunku szczytu. Celem na niedziele jest dotarcie do schroniska na wyskość 2962 m n.p.m. do schroniska Defregger Hutte. Po drodze pokonujemy 1400 m z parkingu mijając niesamowite widoki i msze odprawianą przez czarnego księdza w plenerowym wydaniu. Pierwszy postuj w schronisku Johanneshutte( 2121m ) i dalej i wyżej ku szczytkowi. Docieramy do schroniska po południu gotując i szykując się do porannego ataku na szczyt.
Dzień 16 września O 7 rano już na trasie podążamy przywiazani liną po lodowcu. Pogoda cudna cisza, bezchmurne niebo. Przed nami dwie osoby z polski. Za chwilę bedziemy załować że nie wstaliśmy 3 godziny wcześniej. Poranna zmiana temperatury wskrzesza chmury , które atakuja szczyt razem z wiatrem. Przywiązani liną jestesmy bliże szczytu, który już jest we mgle. Widzimy że polacy schodzą informując nas że wyżej silny wiatr i mgła. Dochodząc na wysokość 3300 m, postanawiamy zrezygnować. Szczytu nie ma za to mała aklimatyzacja i zaprawa przed Glossglocknerem. Schodzimy na parking przemoczni przez deszcz, który nas dopadł po drodze.
Dzień 17 września. Poranek pokazał ponad naszymi głowami śnieg. Szuszymy się, SMS wysyłane po prognozę pogody okazują się być potwierdzeniem tego co pani w schroniku mówiła dzięń wcześniej. Wysoko spadło 25cm śniegu, a dziś w planach jest drugie tyle plus silny wiart. Suszymy namioty, jemy i jedziemy na kawę z Wi-Fi. Decydujemy się na 2 dni odpoczynku aktywnego , czyli wspinaczkę 40 km od góry w Klettergarden tuż obok Nikolsdorfu za Lienz.
Dzień 19 września. Wyjazd ranny pod główny parkin tuż przy Glossglocknerze, wypoczęci i zdeterminowani wjeściem na szczyt trasą -IV w skali trudności UIAA po StudlGrade. Po paru godzinach docieramy do Studlhutte (2801m) gdzieś śpimy.
Dzień 20 września. 5:30 Ruszamy Katia decyduje się na odprowadzenie nas tylko do lodowca, dalej jest trudniej, idziemy w trójkę. Po mału wschodzi słońce i budzą się chmury i silny wiatr, który dochodzi do 30 km/h. Pokonujemy pierwsze 2 etapy po lodowcu na 15.Obok mijają nas dwójka Węgrów, którzy wybrali trasę na grzbiecie. Silny wiatr dmucha w oczy kryształami lodu z powierzchni logowa. Na chwilę przystajemy, aby odeprzeć atak. W wielkim wysiłkiem dochodzimy pod właściwą część wspinaczki. Pogoda się załamuje , a miało być tak pięknie według prognoz. Przyszła mgła i silny wiatr. Chwila oddechu, zaczynamy się wspinać po skale w rakach i w osprzęcie. Szczytu już nie widać, tylko 2 węgórów którzy są przed nami. Czekamy aż zwolnią stanowisko asekuracyje. Poszli. Wieje coraz mocnie. Próbujemy ruszać i zbadać czy warto się wspinać. Odpowiedź przysza szybko. Węgrzy schodzą w dół. My również decydujemy się na ten krok. Szkoda. Wracamy do schroniska. Jest godzina 12. Chodź szczytu nie widać decydujemy się wracać na dół by wrócić następnym razem , odpuszczają wejście trasą standardową w sobotę kiedy dojdą zapewne tłumy turystów. Już na parkingu w piątkowy wieczór oglądamy bezchmurne niebo i silny wiatr ,który przegania białe chmury po szczycie „Wielkiego Dzwona“ Może trzeba było iść dalej? Cóż wrócimy tu jeszcze by powalczyć z górą.
Choć teraz wracamy na tarczy, z małą przerwą na wspinaczkę w miejscowości Weissbach. Potem tylko noc, autostrada i cisza. Rankiem jesteśmy już w domach, a w myślach na szczycie.
Sebastian.
Krásně výstižný článek Pavle.
Krásné, jen slintám když to čtu. Parádní počin
Aneb jak Kanec za pět dní lezby (25 délek!) překonal víc než za celý letošní jár:-)
Krásně výstižný článek Sebastiane.
Sebastiane, lépe bych to nenapsala..;-)
Dzięki za dobre słowo.
diky